Uwielbiam oglądać spektakle teatralne te w telewizji ale najbardziej na żywo.
Postanowiłam, więc wybrać się do teatru po półrocznej przerwie.
Zabrałam bliską mi osobę płci męskiej, na sztukę Frayna " Czego nie widać".
Poszliśmy na godzinę 11:00 bo o 19:00 co tygodniowe święto mężczyzny: piłka nożna z kumplami ;)
Pomyślałam sobie nie będzie źle, mało ludzi, pewnie jacyś emeryci lub renciści i my. Trochę szkoda mi wieczornego klimatu ale czego nie robi się dla spokoju domowego ogniska......
Bilety wcześniej zamówione "e-mailowo", wpadliśmy więc na ostatnią chwilę.
Przy kasie chwila zaskoczenia po pytaniu: czy między młodymi ludźmi dwa miejsca w drugim rzędzie mogą być.
No cóż, generalnie nie mam nic przeciwko młodym osobom ( sama się taką czuję :)
tym bardziej, że drugi rząd od sceny - bierzemy i lecimy.
Wpadamy na widownie a tam totalnie nas zamurowało: tłumy młodzieży gimnazjalnej. No nic, przeciskamy się na swoje miejsca, siadamy a spektakl się zaczyna.
"Czego nie widać" to 160 minut dobrej zabawy - ponoć ;)
Byłam już na tym spektaklu jakiś czas temu z koleżankami, więc patrzę na scenę, patrząc co jakiś czas na mojego towarzysza szukając u niego jakiś oznak fascynacji - podobnej do mojej. A tu nic totalna klapa.
Po pierwszym akcie pytam się czy mu się podoba - 'może być' odpowiada.
To naprawdę błyskotliwa farsa - gęba się śmieje od początku do końca ale nie u mojego mężczyzny ;)
Okazało się , że dopiero w ostatnim akcie zaskoczył o co chodzi.
Mam kilka wniosków na przyszłość po tym moim spełnieniu marzenia:
- w grudniu idę koniecznie na sztukę " Jak się kochają"
- idę z koleżankami
- zarezerwuję bilety na godzinę 19:00
- nie idę dwukrotnie na ten sam spektakl z osobą, która nie widziała tego,
co ja próbuję z zachwytem zachwalać ;)